sobota, 19 marca 2016

Paputki dla bobasa... i smutne refleksje...

Zrobiłam je wczoraj, przy maratonie z czwartym sezonem "Z pamiętnika położnej".
Przyjemna robota. Korzystałam z wzoru z bloga Zdzid - bardzo przyjemny, fajne opisany.
Pierwszy raz szyłam szwem dziewiarskim... załapałam za szóstym (!) podejściem ;)

Dziś, wiążąc wstążeczki, naszły mnie wspomnienia. I smutne refleksje...

Ale po kolei.

Gdzieś, daleko na Śląsku, jest pewna osoba. Cudowna, ciepła, serdeczna, pełna empatii...
Pewnie nie wie, ale uwielbiam Ją od pierwszego wirtualnego kontaktu. Zawodowego, który przerodził się w przyjaźń. 

Niedługo spełni się Jej wielkie marzenie... zostanie Babcią :)))

Wiem jak długo czekała, wiem jak bardzo się cieszy. 
Jakiś czas temu kupiłam gazetkę z wzorami bucików dziecięcych, które bardzo Jej się podobały. Niestety, mnie owe wzory (a w zasadzie ich tłumaczenie) przeczołgały zdrowo :/
Spróbowałam więc zrobić paputki wg wzoru z sieci i udało się :)))
Wysłałam Jej wczoraj info, że zrobiłam, że mam i że w poniedziałek zaniosę na pocztę.
Usłyszałam - "ale jak to? toć ja zapłacić za nie muszę!".

Ona wie że uwielbiam robótki ręczne. Wie, że wypełniają moje myśli, serce i ręce.
Ja wiem że Ją cieszą - te które dostała ode mnie w prezencie z okazji różnych Świąt. I te które wynalazła i zakupiła na różnych aukcjach charytatywnych, na które czasem coś przekazuję.
Kocha rękodzieło... cieszy się z każdego podarunku, docenia, dziękuje.
Ale nigdy, nigdy nie powiedziała "zrób mi coś". Nie poprosiła, nie zażądała. 
Dwa razy przekazała mi prośbę swojego syna, czy nie zechciałabym odsprzedać, zrobić na zamówienie... Nigdy nie przyjęła zamówionych rzeczy z darmo czy za zwrot za materiały, płaciła za nie jakby były ze złota...

Dlaczego wiec ma być smutno...? Ano będzie.

Odkąd pamiętam, miałam smykałkę do prac manualnych. Jako jedyne dziecko z mojego pokolenia, choć był urodzaj akurat ;) 
Szydełko i druty opanowałam w wieku 5 lat. Igłę trzymałam w ręku zanim poszłam do przedszkola, pod nadzorem Babci - mojego niedoścignionego ideału krawcowej.

Dlatego tez całe dzieciństwo słyszałam: zrób to, uszyj tamto, daj.
Gdy szyłam ubranka dla swoich lalek, słyszałam - musisz też szyć dla kuzynek, bo one młodsze i nie umieją. Mijały lata, a one ciągle nie umiały. Ja tak, więc żądano ode mnie. Dzielenia się swoim talentem, czasem, zaangażowaniem... nie dając ni w zamian. Nawet zwykłego dziękuję.
Po prostu - musisz, bo tak my uważamy, dorośli...

Aż dziw, że nie zabiło to mojej miłości do robótek ręcznych. Ale smutek czuje do dziś.

Dlatego tak dużo dała mi ta przyjaźń. Poczułam się doceniona. Poczułam... że mam coś wyjątkowego, coś czym MOGĘ się dzielić... ale nie muszę :)

A może to efekt czytania "Wysokich obcasów" i innych wywrotowych pism? ;)
Dostrzegam w swoim dzieciństwie wyraźnie to wychowanie dziewczynek do poświecenia, do dawania, do bezinteresownej troski o innych... 
Ja dopiero prowadząc swoją własną firmę, po kilku latach na rynku, nauczyłam się bronić swoich granic. Nauczyłam się, że mam prawo do decydowania o tym ile i komu dam ze swoich umiejętności, a na ile wycenie resztę.
I jeśli kiedykolwiek będę mieć dzieci, nigdy nie pozwolę okradać ich z talentu i możliwości decydowania o sobie. Chciałabym żeby były dumne z tego co robią, i by dzieliły się owocami swojej pracy z radością i miłością, a nie z przymusu. 




włóczka: ha! jak znajdę etykietę to uzupełnię ;) 
druty: 3,5 mm
wzór: z bloga: www.tojazdzid.blogspot.com



A Praga jeszcze będzie, niedługo :) Tylko nie wiem jak to wszystkie wrażenia ubrać w słowa... :)

6 komentarzy:

  1. Wzruszyłam się czytając Twój jakże mądry wpis. Buziki śliczne, ale najpiekniejsze jest to, co zawarłas w tym poście. Dziękuę i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hm...czytam tą Twoją opowieść i wiem o czym mówisz. Ja do niedawna też nie umiałam postawić granic, też byłam taką grzeczną dziewczynką. Teraz jak się zmieniłam (lepiej późno niż później) i dbam o swój czas to słyszę, że jestem egoistką. No i dobrze mi z tym ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja dosyć szybko nauczyłam się, że moje umiejętności są tylko moje i to od mojego kaprysu zależy czy zechce się nimi z kimś podzielić. A dzielę się tylko z tymi, którzy je doceniają. Nauczyłam się tego dosyć szybko, kiedy zobaczyłam jak sweter, który dziergałam okradając moje małe wtedy dziecko z czasu, został niemal natychmiast spruty... Sweter był ładny i porządnie zrobiony, wiele osób go chwaliło, a ta bliska w sumie osoba nie uszanowała mojej pracy. Od tego czasu robię tylko "dla kaprysu", jeśli komuś się coś spodoba chętnie dam, ale na zamówienie nie robię nigdy. Szczególnie na zamówienie znajomych, którym się wydaje, że nie mam nic lepszego do roboty, jak tylko spełniać ich kaprysy. Zawsze mówię im wtedy, że robię wtedy jak mam natchnienie i na własne potrzeby. Ludzie nie zastanawiają się ile czasu zajmuje nam wykonanie naszych prac.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudownie jest robić, to co się kocha. A jeszcze piękniej, kiedy na naszej drodze pojawiają się ludzi, którzy potrafią docenić tą pracę.
    Bardzo mądry wpis.
    Pozdrawiam :))

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo mądry post. Nie miałam takiego problemu w dzieciństwie ale mam go teraz, bo jedna z moich koleżanek uważa, że skoro mam maszynę do szycia to będę robić jej poprawki krawieckie. Dodam, że nie czuję się w szyciu zbyt pewnie i niewiele jeszcze umiem. Chwilami nawet zastanawiam się czy jest warto utrzymywać tą znajomość bo wcale mnie nie cieszą zaproszenia, kiedy wiem, że nie chodzi o spotkanie ze mną tylko o kolejną transzę ubrań do skrócenia. Najgorsze jest to, że nawet kiedy odmawiam i mówię, że nie umiem to i tak wszystko zostaje spakowane do reklamówki i wręczone mi przy wyjściu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Beva daj spokój, szkoda życia na takie interesowne koleżanki. Zajrzałam do Ciebie, piękne te Twoje amigurumi :)

      Usuń