sobota, 30 kwietnia 2016

Serialowa niedziela - "Głęboka woda"

Dla mnie nie ma nic bardziej relaksującego niż wygodna kanapa, kubek herbaty, druty lub szydełko... i wciągający serial. 
Po całym pracowitym tygodniu, w niedzielę staram się znaleźć kilka godzin dla siebie. Obejrzeć w spokoju kilka odcinków... wszak najlepsze oglądanie to takie całymi sezonami :)

Zapraszam Was na cykl serialowych niedziel. 
Chciałabym w niedzielne poranki opowiedzieć o serialu który własnie mnie oglądam z zapartym tchem. Albo wracam po do niego po raz kolejny... 


Nie spodziewam się że uda mi się pisać regularnie co tydzień... Ale postaram się :)


Choć dziś sobota, chciałabym zaprezentować Wam pewien serial.

Dlaczego dziś? Bo jutro... mam dla Was niespodziankę. Zaglądajcie na bloga :) 

Dziś będzie smutno. I trochę strasznie. I czasem pojawi się odrobina nadziei, radości. Ale takie jest życie. A ten serial opowiada o życiu... 







Kiedyś rozmawiałam z koleżanką. Jest dyrektorem finansowym w dużej firmie. Dużo pracuje, podróżuje, ma piękny dom. Opowiadałam jej o moich planach, kiedyś tam dawno temu, jak zaczynałam studia...
I zeszło na dzieci. Na takie dzieciaki, co w wieku 10 lat wstydzą się uśmiechać, bo... nie mają zębów. A dlaczego? Bo... nikt nie kupił szczoteczki i pasty, nie powiedział że zęby się myje. 
Koło nas istnieje świat, o których nie wiemy albo nie chcemy wiedzieć. Gdzie ludzie nie biorą ślubów, bo nie wiedzą jak to załatwić. Nie wysyłają listów, bo nie umieją wypełnić druczku na polecony.
Jesteśmy wstrząśnięci czytając, że w rosyjskim metrze dzieci rodzą dzieci... i te noworodki wkładają do pudełek zamiast łóżeczek, bo tylko to znają. Ale ten świat jest też obok nas. Czasem na sąsiedniej ulicy, może tuż za rogiem. Albo kilka przystanków dalej, gdzie zaczyna się dzielnica tzw. nieciekawa.

I o tym jest ten serial. Choć nie, nie do końca o nieszczęściach i patologiach. Jest o ludziach, którzy z własnej woli weszli w ten świat. By go zmieniać. Czynić lepszym. Pomagać ludziom, którzy z różnych powodów nie potrafią sami sobie dać rady w życiu.

Bohaterami serialu są pracownicy Ośrodka Pomocy Społecznej. Akcja rozpoczyna się wraz z odejściem na emeryturę wieloletniej kierowniczki. Jej stanowisko przejmuje Wiktor - pracownik socjalny z powołania, ale nie koniecznie trzymających się wytycznych. Wraz ze swoim nowym zespołem - pracownikami o różnym stażu, stopniu empatii i zaangażowania - próbuje rozwiązywać problemy swoich podopiecznych. Od przemocy domowej, przez bezdomność, biedę, sieroctwo, alkoholizm, narkomanię, sutenerstwo - aż stygmatyzacje społeczne czy różnice kulturowe.
Pokazuje też, w sposób daleki od moralizatorskiego, jak każdy nas może wykorzystać swoje umiejętności, czy doświadczenia w sytuacjach, zdawało by się, bez wyjścia.

Co mnie jeszcze zafascynowało w serialu?
Przede wszystkim prosta, konkretna konstrukcja. Każdy odcinek to jeden wybrany problem społeczny. Jednak historie pracowników ośrodka poznajemy przez cały sezon. I to kolejny atut. Każda postać jest doskonale skonstruowana i zagrana. Żadna nie jest kryształowa, ma swoje wady i problemy, które przekładają się często na sposób wykonywania swoich obowiązków. 
Mnie jednak przyciągnęła inna kwestia. Jestem miłośniczką literatury Orsona Scotta Carda. M.in. dlatego, że jego książki nauczyły mnie patrzeć na różne sprawy z różnych, czasem najbardziej absurdalnych poziomów.
W tym serialu obalane są mity. Stereotypy wywracane do góry nogami. Nasz świat się zmienia...


żródło: http://vod.pl


żródło: http://film.onet.pl

zródło: http://stopklatka.pl




czwartek, 28 kwietnia 2016

Twórczy recykling :)

Wczoraj wieczorem naszło mnie na porządkowanie włóczek. Dół szafy zawaliłam licznymi pudełkami i reklamówkami z różnościami, które muszę mieć koniecznie pod ręką ;)
Podzieliłam je wg grubości i przeznaczenia. Popakowałam w strunówki. Ułożyłam grzecznie w szafie. Została mi cała torebka śmieci - jakieś końcówki, niedokończone projekty, próbki wzorów. Nijak to wykorzystać... a moja recyklingowa dusza protestowała na samą myśl o wyrzuceniu tegoż dobra do śmieci.

No to sobie siadłam jeszcze z szydełkiem. A dziś skończyłam pierwszą partię.

Dla moich kotów... ukochanych mimo że niesforne :) 
One tak lubią nowe zabawki..., choć każdy inne. Aliś kocha małe myszki, szczególnie gumową mysz kolczastą którą przywiozłam z Czech. No i kraść wszystko co się da: nożyczki, nici, włóczki, kubki (!).
Milla musi poczuć ciężar zabawki - nosi spore pluszaki w paszczy, targa królika większego od niej... A Michonne wystarczy paproszek, cień na podłodze i kot ma zajęcie.






Zabawki chyba przypadły kotom do gustu, bo chwilę po zrobieniu zdjęcia wszystkie znikły...
A po domu przez kilka godzin harcowały dzikie tygrysy :D


wtorek, 26 kwietnia 2016

Królik w niebieskościach :)

No, kolejny :) Po morskim i pomarańczowym, czas na niebieskości.

Na specjalne zamówienie od pewniej cudownej kobitki, tej samej do której dziś dotarły serduszkowe podkładki. Dziś... "tylko" 12 dni pokonywały odległość 120 km. No wstyd, Inpoście...

Nowa właścicielka serduszek, ładnych parę lat temu dostała ode mnie już taki pokrowiec na telefon. Też niebieski, ale z kwiatkami i koralikami. Sama wymyśliła sobie ten sznureczek do zawieszania pokrowca na szyi, bo długo poruszała się przy pomocy kul. A że stary pokrowiec już lekko się zmasakrował, zaliczył podobno nawet cerowanie... to trzeba było pomyśleć o kolejnym :)


włóczka - Elian klasic
szydełko - 3 mm (chińskie, takie z rączką, one odrobinę grubsze niż np. pony)

No! I różowy ogonek musiał być :D


A to jeszcze nie koniec królików...

niedziela, 24 kwietnia 2016

Serialowa niedziela - "Ostatni człowiek na ziemi"

Dla mnie nie ma nic bardziej relaksującego niż wygodna kanapa, kubek herbaty, druty lub szydełko... i wciągający serial. 
Po całym pracowitym tygodniu, w niedzielę staram się znaleźć kilka godzin dla siebie. Obejrzeć w spokoju kilka odcinków... wszak najlepsze oglądanie to takie całymi sezonami :)

Zapraszam Was na cykl serialowych niedziel. 
Chciałabym w niedzielne poranki opowiedzieć o serialu który własnie mnie oglądam z zapartym tchem. Albo wracam po do niego po raz kolejny... 


Nie spodziewam się że uda mi się pisać regularnie co tydzień... Ale postaram się :)





Czy nie marzy Wam się czasem święty spokój? Tak, by wszyscy naokoło zniknęli. Nikt niczego od Was nie chciał. Po prostu cisza, spokój i możliwość robienia wszystkiego czego dusza zapragnie!

Po tajemniczej epidemii, Phil Miller pozostaje prawdopodobnie ostatnim żyjącym człowiekiem na ziemi. Przez dwa lata przemierza całe Stany, szukając choć jednej ocalałej duszyczki. Niestety, na próżno... Pogodzony z losem próbuje dobrze się bawić - kąpie się w drogich trunkach, urządza sobie willę za dziełami sztuki, demoluje sklepy... generalnie robi wszystko by zagłuszyć swoją samotność.
Aż do czasu... :) 

Jak domyślacie się zapewne, Phil nie jest jedynym ocalałym. Ale czy to dobra wiadomość...?


Serial jest naprawdę dobry. Bawi żartami sytuacyjnymi. Bohaterowie, choć pełni wad i ciągle robiący głupstwa, łatwo dają się lubić. 
Do głowy też przychodzą różne pytania... co ja bym zrobiła w takiej sytuacji? Gadałabym do piłek czy hodowała dżownice? 

Serial ma obecnie 2 sezony - oba równie dobre. Drugi kończy się w sposób, sugerujący dość niezwykłe wydarzenia w sezonie trzecim... ale póki co ani widu ani słychu :(



źródło: http://alltube.tv/


źródło: http://splay.pl/



Dla wielbicieli rękodzieła nie lada gratka :) Co bowiem, jeśli jedną z ocalałych jest miłośniczka dziergania, robienia poduszek i wyklejania wszystkiego cekinkami...? Warto obejrzeć, choćby dla tego motywu.
Przy kozakach wyklejonych w kucyki pony padłam... :D

Niestety nie znalazłam żadnych zdjęć w tym temacie, nie pokazujących innych bohaterów... a warto zobaczyć ich w filmie :))))


piątek, 22 kwietnia 2016

Królik w pomarańczy :)

Na specjalnie zamówienie, w komplecie do królika morskiego - powstał taki  o to pomarańczowy Jegomość!

Zdjęcia na szybko, bo bardzo mu się śpieszyło na pocztę :) Już ogrzewa telefon komórkowy, gdzieś na drugim końcu Polski.



włóczka - Elian klasic
szydełko - 3 mm (chińskie, takie z rączką, one odrobinę grubsze niż np. pony)


A to nie koniec królików tej wiosny... :) Wypatrujcie kolejnych!



środa, 20 kwietnia 2016

Wieści z mitenkowego frontu :)

Tak mam - jak wpadnę w rytm jakiegoś wzoru, przerabiam go do znudzenia. Lubię wzory strukturalne, warkocze, ściągacze. Nie cierpię ażurów. Toleruje jedynie "dziurki" powstające dzięki narzutom.

Mitenki uwielbiam! Pisałam już o tym :) Jak tylko stopnieje śnieg zaczynam chodzić w crocsach, doprowadzając sporą część rodziny do rozpaczy :D Może dlatego nie przeziębiam się prawie wogóle?
Ale za to często marzną mi nadgarstki. Lubię więc długie rękawy, które zakrywają prawie całkiem dłonie. Lub właśnie mitenki. Krótkie, odsłaniające palce, dobrze przylegające.

Turkusowe z założenia miały być zrobione ściągaczem. Zwykłym, tylko oczka prawe i lewe.
Ale skoro pojawiło się zadanie w Turnieju Dziewiarskim Ściągacz – nieściągacz  - to zyskałam motywację :) 


wzór - ściągacz otwarty, dżersej prawy
włóczka - Czterdziestka Arelan ok. 5 dag 
druty - 3,5 mm

Wzór pochodzi z mojej ulubionej książki robótkowej - "Dziewiarskie ABC" Claire Cromptom. Kupiłam ją przez przypadek, czekając na pociąg w jakiejś małej miejscowości. I to była najlepsza inwestycja. Wzory są piękne, dobrze rozpisane, mają logiczne skróty. Polecam każdemu :) 


A tu lepszy widok na wzór (chociaż odwrócony - mitenki dziergane są od góry).
To ta sama włóczka - niestety mój aparat nie radzi sobie z odcieniami niebieskiego i zielonego. Faktyczny kolor mitenek jest gdzieś pomiędzy tymi które wyszły na zdjęciach. 




A że dzierga się naprawę fantastycznie - wzór jest prosty, logiczny, powtarzalny, ale nie nudny - to zapowiada się dłuższa zabawa :)




***


Mamy już środę... a Serialowej niedzieli nie było. Zupełnie mi uciekły ostatnie dni :(

W niedzielę spędziłam prawie cały dzień w Łodzi. 
Najpierw pojechaliśmy z mężem na Ogólnopolski marsz protestu ws. projektu ustawy antyaborcyjnej. Spotkaliśmy się na miejscu ze znajomymi i smyknęliśmy wspólnie na frytki belgijskie i falafele. Uwielbiam wszelkie zloty Food Trucków i miejsce pikniki - szczególnie te wegańskie :)
Zahaczyliśmy też o Tigera - mój ulubiony sklep z dodatkami do rękodzieła i drobiazgami do domu. Ja tym razem niestety z reklamacją (jedna z lampek na sznurze miała przebarwienia). Ale zaskoczyła mnie szybkość obsługi, dostałam od razu zwrot w gotówce i paragon na resztę z zakupów bez upominania się o niego! Łódzki Tiger jest wogóle bardzo fajny, ma duży asortyment porównywalny z tym w Pradze. Wcześniej robiłam zakupy tylko w poznańskim Tigerze, w Galerii Maltańskiej, ale tam ten sklepik jest malutki. 

A w przyszłą niedzielę mam gości :) Ale mam nadzieję że zdążę z przedstawieniem jednego z moich ulubionych seriali :) 





czwartek, 14 kwietnia 2016

Serca i koty... dużo kotów!

Skończyłam (w końcu!) podkładki pod kubki. Jutro już lecą do stolicy - mam nadzieję że ucieszą pewną cudowną osobę :)

W planach było sześć podkładek... tyle też zrobiłam. Ale moje koty miały swoje zdanie i dwie zaiwaniły :/ Nie było co ratować.






Wczoraj w końcu siadłam do overa i uszyłam komin dla weterynarza moich kotów :D
I tym sposobem uwalniając materiał, który zalegał mi w szafie od jesieni ;)




A jakby było za mało kotków... moja najukochańsza Milla :)))






środa, 13 kwietnia 2016

Pyrkon 2016!

Było... fantastycznie! 

Trudno opisać wszystkie wrażenia. Tam trzeba wejść - w ten świat, gdzie kilkadziesiąt tysięcy ludzi na jest po to by się dobrze bawić. 
Mnóstwo osób w pięknych strojach i stylizacjach - połowy ich bajek nawet znam. Stoika z grami planszowymi, książkami, figurkami, koszulkami lub elementami do stylizacji... Prelekcje, warsztaty, pokazy. Atmosfera cudowna - nikt się nie śpieszy, nie denerwuje, nie dziwi, nie patrzy krzywo, nie . Tolerancja dla wszystkich bajek! 
No, Pyrkon to dla mnie taki współczesny Woodstock... 

Fotki krzywe i kiepskie, ale kto by się przejmował ;) Część telefonem, bo szybciej. Część aparatem, ale z emocji ręce się trzęsły. 







Miasteczko w klimatach post-apo :)



Stoiska na wielkiej hali.






Na Pyrkon wybrała się też moja ulubiona zombie Gretel :))) 
To jej kolejna taka impreza, była m.in. na Dniach Fantastyki we Wrocławiu. I zawsze spotyka się miłymi reakcjami :)

Nawet panowie z wystawy lego, otoczonej sznurem by za blisko nie podchodzić, zaprosili moją małą zombiaczkę do pozowania na swoich dziełach :D





A tu Gretel z nowymi kumplami :D




W tym roku skupiłam się na prelekcjach i warsztatach związanych z grami planszowymi. To moja wielka miłość :) Wszystkie były świetne.

Byłam też na prelekcji-przeglądzie seriali fantastycznych. Trochę nowości wyłapałam i pewnie niedługo Wam o nich napiszę w cyklu serialowe niedziele.

Prelekcja na temat LARPów dała mi obraz tego, jak bardzo przez ostatnie lata zmieniło się środowisko i sama konwencja. Gdy zaczynałam zabawę, dominowały systemy RPG, często z mechaniką kostkową. A dzisiaj to bardziej spektakl...... chyba nie do końca rozumiem ich sens, szczególnie w połączeniu z koncepcją postać=gracz.
Prosty przykład - "za moich czasów" postać miała takie umiejętności, jakie dostała w trakcie swojego tworzenia lub wylosowała. A obecnie, wg słów prowadzącej, postać ma takie umiejętności jakie posiada osoba ją grająca... Czyli żeby grać złodzieja, trzeba umieć kraść. A żeby być kowalem, trzeba na serio wiedzieć jak wykuć miecz. To jednak już nie dla mnie zabawa... :(

Trafiłam na jeszcze jedną prelekcję, na temat mangi i anime. I to jest jedyny mój zgrzyt na całym Pyrkonie. Prowadząca miała ubaw sama z siebie taki, że nie była momentami w stanie się wysłowić. Doskonale rozumiem, że pewne aspekty mangi i anime są dla nas, Europejczyków, mniej zrozumiałe lub kompletnie odjechane... ale... Po któryś radośnie rzuconym słowie "pedał" miałam wielką ochotę wyjść trzaskając drzwiami. Nie znoszę mowy nienawiści, w żadnej postaci.


W tym roku z Pyrkonu przywiozłam, jak zwykle, kilka gier planszowych. Oraz stado azjatyckich słodyczy, które w większości okazały się nie jadalne ;)

A teraz już odliczam dni do imprezy we Wrocławiu :)))

niedziela, 10 kwietnia 2016

Serialowa niedziela - "Avatar: Legenda Aanga"

Dla mnie nie ma nic bardziej relaksującego niż wygodna kanapa, kubek herbaty, druty lub szydełko... i wciągający serial. 
Po całym pracowitym tygodniu, w niedzielę staram się znaleźć kilka godzin dla siebie. Obejrzeć w spokoju kilka odcinków... wszak najlepsze oglądanie to takie całymi sezonami :)

Zapraszam Was na cykl serialowych niedziel. 
Chciałabym w niedzielne poranki opowiedzieć o serialu który własnie mnie oglądam z zapartym tchem. Albo wracam po do niego po raz kolejny... 
Nie spodziewam się że uda mi się pisać regularnie co tydzień... Ale postaram się :)


***

Dziś nad ranem wróciłam z Pyrkonu. Byłam tam cały piątek i w sobotę prawie do 22.00. Było... super! 
Dwa dni pełne wrażeń! Pograłam w nowe planszówki (kilka przywiozłam :D), posłuchałam kilku ciekawych prelekcji (i jednej.. hmmm... kiepskiej), nawiązałam kilka fajnych znajomości. No i po uszy zakochałam się w... futrzanych uszkach z kokardkami i dzwoneczkami. Muszę sobie sobie takie sprawić :)))

Więc dzisiaj może tak nadal klimatycznie... Przedstawię Wam serial animowany. Ponieważ nie jestem fanką mangi i anime, powinnam go odrzucić od razu. Ale dałam szansę... a potem obejrzałam wszystkie sezony :)






Niezwykły świat zamieszkiwany przez  cztery nacje ludzi: Plemiona Wody, Królestwo Ziemi, Nomadów Powietrza i Naród Ognia, a także duchy i niezwykłe zwierzęta.
W każdej nacji przychodzą na świat niezwykłe dzieci, których umiejętności magiczne wiążą się z żywiołem. 
By świat trwał w równowadze, jedno z tych dzieci zostaje Avatarem (rodzi się jako jego reinkarnacja) - niezwykłym magiem korzystającym z mocy wszystkich żywiołów.
Nowy Avatarem jest tytułowy Powietrzny Nomad Aang . Ze względu na groźbę wojny, zdolności chłopca zostały ujawnione zbyt wcześnie. A on sam nie udźwignął takiego ciężaru... w czasie ucieczki z ukochanym latającym bizonem Appą, przydarza mu się wypadek...

100 lat później. Naród ognia postanowił wykorzystać brak równowagi i podporządkować sobie pozostałe nacje. Świat ogarnęła wojna...
Dwoje nastolatków z Plemienia Wody - Katara i jej brat Sokka - przypadkowo odnajdują zamarznietego w kuli wody Aanga. Przywrócony światu Avatar jest przerażony sytuacją w jakiej znalazł się świat po jego zniknięciu. Niestety, okazuje się że jego pobratymcy zostali wybici... a on tym samym jest ostatnim magiem Powietrza. A szanse na przeciwstawieniu Narodowi Ognia niebezpiecznie zmniejszają się każdym dniem. 

Aang, Katara (mag Wody), Sokka (wojownik) oraz Topf (mag Ziemi) mają niewiele czasu na przygotowania do walki. Bowiem pod koniec lata ma niebie ma się pojawić Kometa Sozina, która wzmocni moc Narodu Ognia...

Serial ma 3 serie, które tworzą całość: Księga Pierwsza: Woda, Księga Druga: Ziemia, Księga Trzecia: Ogień.
Bardzo ciekawa jest obserwacja, jak w serialu zmienia się kreska :) Oba style rysowania bardzo mi się podobają. 

Polecam, bo to jest po prostu piękna opowieść o walce dobra ze złem. Czasem smutna, często śmieszna. Na pewno nie da się jej zapomnieć....

"Legenda Aanga" doczekała się kontynuacji w postaci "Legendy Kory" - Avatara który tym razem jest nastolatką z Narodu Ognia.

Ciekawy jest także film fabularny "Ostatni Władca Wiatru", który przedstawia jedną z przygód Aanga, Katary i Sokka. 


    źródło: www.quizme.pl

    środa, 6 kwietnia 2016

    Mój Dzień Kobiet w Pradze :)

    8. marca 2016 roku obudziłam się wcześnie rano. Za oknem miałam widok na wieżę Zizkow.



    Ubrałam się, nieśpiesznie zeszłam na śniadanie. Prawie się zgubiłam, ale miła pani pracująca przy osbsłusze bufetu przywołała mnie gestem ręki i uśmiechem na twarzy.
    Mieszkałam w hotelu Golden City Garni. Nazwa "hotel" to może zbyt szumna, bywałam w większych schroniskach turystycznych. Ale nie sposób odmówić owemu miejscu uroku i domowego ciepła. Pamiętam, na śniadanie była m.in. pyszna sałatka makaronowa. Wzięłam dokładkę :) A potem, jak codziennie już przez cały tydzień, smarowałam świeżutką chałkę kremem czekoladowym i obkładałam słodkimi owocami w syropie.
    Wróciłam do pokoju, gotowa wyruszyć w miasto. Odnaleźć moje miesca, ścieżki i ulubione smaki.
    Zajrzałam jeszcze do internetu. Na fanpage Burdy mignęło mi pytanie, o tym jak zamiarzamy spędzić Dzień Kobiet...

    Moja Praga. Tak niedawno tam byłam, a czuję jakby minęły wieki.

    Dziś poszłam rano na pocztę z awizo. Pani przyniosła z zapleczę wielką kopertą. A w niej to:



    20 komentarzy zostały wyróżnionych prezentem w postaci zestawu kosmetyków: podkład, puder, błyszczyk i lakier do paznokci. 




    Błyszczyk dla mnie idealny (nie jest aż tak różowy - mój aparat ma problem z balansem niebieskości i zieleni). Co do reszty - generalnie się nie maluję, używam czasem kremu BB i od niedawna znowu tuszu do rzęs (nadwrażliwość powiek). Ale miło będzie pobawić się :)


    Prezent bardzo miły, a dodatkowo przywołał wspomnienia... Tego dnia pisałam o moich planach. O rajdzie po praskich pasmateriach i sklepach z materiałami. 

    O kawie w mojej ulubionej Cafe Louvre... Trafiłam tam podczas mojej trzeciej wyprawy do Pragi i od razu zakochałam się w tym miejscu. To kawiarnia z ponad 100 letnią tradycją. O cudnym wystroju. Od monumentalnej klatki schodowej i sal z bardzo wysokimi stropami, przed ponad czasowe, klasyczne dekoracje aż po eleganckich kelnerów. Bywał tu Albert Einsten, Franz Kafka... Teraz bywają i turyści i Czesi. Ceny są bardzo przyzwoite (dzbanek herbaty ok. 6-6,5 zł), większość kaw poniżej 10 zł). Można zjeść obiad z karty (także wegański!) lub z proponiwanego na dany dzień menu (do wyboru tylko kilka potraw, ale za to ceny jeszcze bardziej przystępne). No i ciasta... boskie! Tylko... hmmm... porcje takie, że nawet ja, miłośniczka słodyczy, ledwo dawałam sobie z nimi radę :)

    No, a tak właśnie świętowałam :) Czekoladowa kawa i tarta malinowa... no i oczywiście szydełkowa robótka :)))





    Strasznie już tęsknie za Pragą... Dziś pakuje się na Pyrkon, i jestem strasznie szczęśliwa z powodu czekających mnie dwóch dni zabawy! 
    Planowałam jeszcze w kwietniu wyprawę do Bratysławy i Wiednia, ale z bólem serca musiałam odwołać rezerwację. Niestety, trzeba kupić nowe auto... po kolejna naprawa naszego Focusa to już przysłowiowa "reanimacja trupa" :/ Narazie nie możemy dojść do porozumienia, bo mąż chce kolejnego Forda, a ja starego Saaba ewentualnie Opla Omegę.


    ***


    A na koniec... no same zobaczcie! Ręce mi dziś opadły. Zmówiły się mendy moje kociaste i po kolei wywlekają moje robótki z kątów. Ta "mysza" złowiona przez Aleksandra to część mojego projektu na Turniej Dziewiarski... Milla już je nosi od rana. No jak tu dziergać...? ;)





    niedziela, 3 kwietnia 2016

    Serialowa niedziela - "Orange is the new black"

    Dla mnie nie ma nic bardziej relaksującego niż wygodna kanapa, kubek herbaty, druty lub szydełko... i wciągający serial. 
    Po całym pracowitym tygodniu, w niedzielę staram się znaleźć kilka godzin dla siebie. Obejrzeć w spokoju kilka odcinków... wszak najlepsze oglądanie to takie całymi sezonami :)

    Zapraszam Was na cykl serialowych niedziel. 
    Chciałabym w niedzielne poranki opowiedzieć o serialu który własnie mnie oglądam z zapartym tchem. Albo wracam po do niego po raz kolejny... 
    Nie spodziewam się że uda mi się pisać regularnie co tydzień... Ale postaram się :)


    ***

    Dziś chciałabym przedstawić Wam... ulubiony serial mojego męża :))) 
    Może dlatego że pełno w nim bab? A może po prostu jest jest fajny. Trudny temat potraktowany w iście amerykańskim stylu. Groza, smutek i humor przeplatają się, tworząc niesamowitą mieszankę... od której można się uzależnić ;) No, bo jak nazwać to zjawisko - noc głucha, rano trzeba wstać... ale "to może jeszcze jeden odcinek?"






    W pierwszym odcinku poznajemy Piper Chandler. Przedstawicielka amerykańskiej klasy średniej, po trzydziestce. Właśnie wraz z przyjaciółką rozkręca swój pierwszy biznes i szykuje się do ślubu. Wyszumiała się i chce być stateczną obywatelką
    Ale... szalona przeszłość daje o sobie znać. W postaci....wyroku 15 miesięcy wiezienia. No i się zaczyna....

    W więzieniu Piper (a my wraz z nią) poznaje kobiety z różnych środowisk, z odmiennymi historiami życiowymi, często z poplątanymi losami. Wszystkie jednak dokonały czynów które zaprowadziły je za kratki.
    W kolejnych odcinkach poznajemy nie tylko więzienną rzeczywistość, ale przeszłość poszczególnych bohaterek. Sami możemy dokonać oceny ich czynów... by potem poznać fakty, które walą w naszą bezpieczną egzystencję przysłowiowym obuchem.

    Przy tym film jest utrzymany w lekko komediowym stylu. Nie nachalne żarty sytuacyjne, świetne dialogi i pięknie wykreowane postacie... Trudno nie polubić Nicole - córki zamożnego rodu, narkomanki, lesbijki i zarazem dziewczyny o złotym sercu. Małej, wrednej Tiffany. Wesołej, okrągłej Taystee. Groźnej "Red", której pasją jest gotowanie. Czy też moich ulubionych Aleidy i Daynary... taaak, poznajemy je w scenie gdy "świeżo upieczona więźniarka" wchodzi na oddział i od razu dostaje solidnego plaskacza od innej więźniarki. Na pytanie czy za co tamta jej tak nie lubi, odpowiada "bo to moja matka".

    Serial doczekał się obecnie 3 sezonów i z niecierpliwością czekamy na 4. (podobno pojawi się w czerwcu).
    Wszystkie są dobre. Niektóre bohaterki kończą swoją rolę (wychodzą z więzienia, popełniaja czyny za które zostają przeniesione na inne oddziały, umierają). Inne przechodzą przemiany, nie zawsze w pozytywnym sensie. Pojawiają się nowe. Serial tętni życiem. Nie ma przestojów, nudnych odcinków, rozwlekania wydarzeń. 




    ***


    A dzisiejszą niedzielę spędziliśmy dość aktywnie. Zamiast oglądać kolejny serial i machać drutami, wybraliśmy się z mężem na demonstrację przeciwko zmianom ustawy antyaborcyjnej.
    Nie miałam odpowiedniego wieszaka, więc zabrałam ze sobą druty do dziergania... służyły temu samemu celowi (odsyłam m.in. do serialu na podstawie wspomnień londyńskiej położnej pracujących w latach 50.)

    Na demonstracji spotkaliśmy znajomych, reprezentujących różne pokolenia. Jedna moja koleżanka przyszła ze swoją mamą, druga z nastolatkami z rodziny. Było dużo rodzin z małymi dziećmi, także wielopokoleniowych. 

    A potem poszliśmy na lody i obiad (tak, w tej kolejności :) ). 

    Lody nie zdążyły załapać się na fotkę, zostały pożarte w doborowym towarzystwie. Jeśli kiedykolwiek odwiedzicie Łódź, bardzo polecam wybrać się do Łodziarni - Lody na Okrągło. Dosłownie parę kroków od Dworca Fabrycznego (którego już/jeszcze nie ma, ale widać już kawałek dachu ;) ).
    Kokos i czekolada... mhmmmm... Marcepan z wiśnią też niczego sobie :)

    Niestety, w naszej ulubionej knajpie z hamburgerami brakło miejsc, szukaliśmy więc czegoś na obiad. Choć byliśmy już porządnie głodni, to kilka miejsc dosłownie odrzucało... czasem kwestia muzyki, czasem miny obsługi. W końcu trafiliśmy do Szklarnia by LaVende. Było... przyzwoicie. Ale bez szału. Choć wystrój bardzo ładny i w sumie obiad smaczny. 







    Taaaa... a na koniec dnia duża porcja tiramisu :)))
    Nic to, jutro mam zamiar skończyć komin - myślicie że można spalic kalorie intensywnie machając drutami...?  ;)