Pierwszego dnia nowego roku obawialiśmy się trochę wypuścić na piesze wędrówki. A to za sprawą mojej corocznej zmory - ludzi którzy mają za dużo kasy, a za mało rozumu/rozsądku/empatii?
Nie znoszę "strzelających" przez całą dobę przed i po Sylwestrze. O ile jeszcze jestem w stanie zrozumieć palącą potrzebę wystrzelenia rac w okolicy północy, to w pozostałe dni życzę urwania łapek. Po prostu.
Ale drugiego dnia zmobilizowaliśmy się jakoś, mimo że ziiiiimno ;)
Mąż przezornie spakował termos z herbatką słodzoną miodem, przypilnował żebym zabrała rękawiczki, założył psu ciepły kubrak... i ruszyliśmy.
No, fakt, plany były inne. Mieliśmy podjechać autem i pospacerować po obszarze przyrodniczym. Ale samochód odmówił współpracy. Rozrusznik :/
A wracając widzieliśmy... fiata 125. Co prawda, kierowca skrobał szyby od środka (!), ale samochód odpalił!
Zamiast tego, pospacerowaliśmy po okolicznych lasach. Poszukując śladów starej leśniczówki, którą mój mąż pamięta z dzieciństwa. Domu już nie odnaleźliśmy, ale młodnik i drzewa owocowe w środku lasu. Ogromną czereśnię :)
Taki mam plan noworoczny. Nie postanowienie, bo ich nie robię... chyba nigdy nie robiłam. Ale chciałabym w tym roku więcej spacerować. Dla zdrowia, dla kondycji i przede wszystkim dla wspólnie spędzonych chwil :)
Szkoda zwierząt... To one najbardziej boją się wystrzałów.
OdpowiedzUsuńPrzyjemny spacer po lesie. Tylko pewnie zimno...
Fajny kubraczek ma Twój pies :)
Pozdrawiam.
Widzę, że nie tylko moja Luśka jest strojnisia;)
OdpowiedzUsuń